Arzua – O Pedrouzo
W końcu się wypogodziło. Po chmurnym poranku wyszło słońce. Lasy eukaliptusowe odurzają.
Całe zagajniki różowych naparstnic.
Naparstnice - Digitalis Atropurpurea |
Na dzisiaj tylko 20 kilometrów. Po 30 dniach marszu z obciążeniem, codziennego miażdżenia kostek jestem fizycznie bardzo zmęczona i obolała, a jednocześnie wiem, że i fizycznie i psychicznie mam kondycję jak nigdy dotąd.
Czuję wdzięczność i jestem szczęśliwa, że mogłam iść tą drogą, wydeptać ją własnymi stopami, i że jestem już prawie u celu, ale jest mi przykro, że to ostanie dwa dni marszu, bo mogłabym tak iść bez końca. Cieszę się, że w końcu wrócę do domu, a przeraża mnie myśl o codziennych obowiązkach. Wyobrażam sobie jak to będzie fajnie móc cały dzień przesiedzieć i przejeździć samochodem, a z drugiej strony, jak to?, nawet dziesięciu kilometrów nie przejdę? Nie będzie już na mnie padał deszcz, ale czy ja się nie uduszę w zamkniętych pomieszczeniach?
Jednym z symboli katedry w Santiago jest wielkie kadzidło – botafumeiro. Dym kadzidła jest symbolem życia chrześcijanina i modlitw pielgrzymów, które wznoszą się ku górze, do Boga. Prozaicznym powodem okadzania świątyni był niestety odór pielgrzymów i właściwości septyczne kadzidła. Dla pielgrzymów Camino musiało być naprawdę wielkie kadzidło, żeby zapobiec epidemiom, i żeby księża nie wymiotowali przy ołtarzu.
Botafumeiro w Biliotece Katedry |
Z moich wyliczeń wynika, że mam marne szanse na zobaczenie botafumeiro w pracy. Jak ktoś chce zobaczyć okadzanie katedry, musi przybyć w piątek na wieczorną mszę dla pielgrzymów lub w dniach wyznaczonych na stronie katedry: http://www.catedraldesantiago.es/es/node/482. Czasem zdarza się, że ktoś, na przykład, jakaś bogata pielgrzymka, zamówi rozpałkę, ale to trzeba mieć sporo szczęścia.
Żeby się zabezpieczyć i na pewno zobaczyć botafumeiro, Cristina i Melisa pojechały z Arzua do Santiago autobusem, żeby zdążyć na piątkową mszę o 19:30.
Ja w O Pedruzo zamawiam pranie z suszeniem, ale okazuje się, że hospitaleiro nie ma rozmienić 5 euro na monety. Muszę więc wykonać bieg przez miasto, aby w porze sjesty znaleźć jakieś otwarte miejsce z monetami. Byłam w aptece i barze – nie ma monet. W kolejnym barze musiałam zamówić colę i wypić ja duszkiem, żeby nie wypaść z kolejki do pralki. Jakoś zebrałam 6 euro w monetach.
W alberge jestem z Johanne. Po praniu, idziemy razem w poszukiwaniu kolacji. Moja lasagne była przepyszna. Jutro ostatni marsz. Postanawiamy, że będziemy szły razem, od początku do końca. I dla mnie i dla niej to pierwszy raz, ale chcemy spróbować. Może wytrzymamy.
DZIEŃ 30 DZIEŃ 32
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz