Mglisto i deszczowo. Zieleń ciemna i bujna. Na wzgórzach lasy, w dolinach pastwiska.
W Triacastela wybieram szlak północny przez San Xil. Camino przechodzi przez małe wioski, z dala od szosy i cywilizacji. Jest krótszy niż przez Samos, ale troszkę trzeba się powspinać.
Może wydawać się inaczej, ale pielgrzym patrzy głównie pod nogi i obserwuje ekosystem na szlaku. Rano staram się nie mordować ślimaków, one pierwsze wychodzą na Camino. Potem, gdy temperatura się podnosi wyruszają mrówki, czyszczą szlak ze zmiażdżonych ciał ślimaków. Omijam mrówcze szlaki. Zawsze uważam na kamienie. Nie uderzyć w kamień, nie zwichnąć kostki. Gdy pada, wymijam kałuże i błoto. W upalne dni można spotkać szmaragdowe gekony. W Nawarze kluczyłam między owczymi bobkami.
W dzisiaj mijanych wioskach kultywowana jest wielowiekowa tradycja wypasania krów na drogach, zwłaszcza we wsiach, a szlak prowadzi od jednej obory do drugiej. Podejrzewam, że te krowy nie są chyba za zdrowe, bo nawet Hinduska nie byłaby w stanie ususzyć tego czegoś na opał. No, a jak jeszcze popada, a ja idę pod górę ścieżyną kamienistą, to zastanawiam się, czy to materiały ilaste tworzą błoto na drodze, czy patogeny przewodów pokarmowych przeżuwaczy. Z nostalgią wspominam owcze bobki.
Mimo wszystko cieszę się ciszą, bo wiem, że to ostatni odcinek, kiedy jeszcze można słyszeć swoje myśli. Idę cienistymi wąwozami przez bukowe lasy, wśród gąszczu paproci i konarów porosłych mchem. Jest pięknie, ale jakże inaczej niż w Kastylii, czy Nawarze.
Znów nie mam rezerwacji. Nie mogłam się zdecydować na żadną albergę na podstawie aplikacji. A to za duże, a to za drogie, a to za daleko od szlaku, a poza tym za dużo tego wszystkiego. W Sarria jest dwadzieścia alberg i prawie osiemset miejsc noclegowych, bo tu zaczyna się te sto kilometrów, które uprawnia do zdobycia certyfikatu. Stąd najwięcej osób zaczyna wędrówkę. Nie ma jeszcze szczytu sezonu, więc jakieś miejsce dla mnie się znajdzie. Obserwuję u siebie coś, co nie zdarza mi się w normalnym życiu. Kolejny dzień, a ja nie mam planu działania i jestem z tym szczęśliwa.
W Sarria spotykam Patti i Sandy. Zapraszają do „swojej” albergi. Mamy dużą salę, ale jesteśmy tylko we trzy, później przychodzi jeszcze jeden Japończyk. Jest też Johanne, ale w innej sali.
W mieście spotykam Agnieszkę. Zawzięta kobieta, doszła do Saria. Chwali bandaże od Ryśka. Cieszę się, że idzie.
Jeszcze tylko Pilgrim Menu oraz wieczorna pompa z nieba i można iść spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz