DZIEŃ 12 DZIEŃ 14
Do Hornillos. 20,5 km. Wyspana, nogi bolą. Ciężko się rozruszać, ale rano jest bardzo rześko.
|
Burgos - Brama Pątników. Uniwersytet |
Wychodząc z Burgos, idę jeszcze spory kawałek przez miasto, przez park. Obejrzałam Bramę Pątników, którą teraz wchodzi się do rektoratu uniwersytetu, ale kiedyś był to największy szpital królewski dla pielgrzymów. Leczono na najwyższym światowym poziomie, wikt pięciogwiazdkowy: do zupy dodawano boczek i oliwę oraz dobre wino do picia. Szpital podupadł razem z całym miastem, był domem starców, potem szkołą podstawową, aż w końcu przejął go Uniwersytet Burgos, odrestaurował i urządził w nim rektorat.
|
Burgos - pustelnia San Amaro |
Tuż obok rektoratu uniwersytetu znajduje się portal do pustelni San Amaro Peregrino. San Amaro opiekował się pielgrzymami w szpitalu. Jest nazywany świętym, ale nie ma wzmianek o jego kanonizacji. Jednak ludzie modlili się do niego, a święty wysłuchiwał i pod pustelnię przynoszono różne vota w podziękowaniu. Był więc świętym niekanonizowanym.
Wchodzimy na Messetę, płaskowyż, który ciągnie się od Burgos aż do Astorgi. Szlak prowadzi przeważnie u podnóża Gór Kantabryjskich, okalających Messetę od północy. Już tego pierwszego dnia czuć jak zmienił się klimat. W maju ranki i wieczory są bardzo zimne, a dni upalne. Idę po płaskim. Z rzadka wzniesienia, ale nie jakieś pagórki, tylko masywne, ale niezbyt strome wypiętrzenia, na które wdrapujemy się długo, a potem jeszcze dłużej schodzimy.
|
Messeta - droga do Taradajos |
Ominęłam Villabilla de Burgos. Szlak wiedzie wzdłuż szosy albo po szosie. Taradajos to miejscowość założona jeszcze przez Rzymian. W średniowieczu dobrze prosperowała, miała dwa klasztory i szpital. Teraz też nie najgorzej, w porównaniu z innymi wioskami. Mówią, że w szpitalu w Taradajos leczył się św. Franciszek w drodze do Santiago.
|
Tardajos - pustelnia Nuestra Señora del Monasterio |
Nie mogę wyjść ze zdumienia, że co chwila wchodzę do wsi, która ma przynajmniej tysiąc lat, a większość budynków pięćset. Tu nie ma nowych osiedli. Jak zbudowali w średniowieczu, tak do tej pory stoi, nowych nie trzeba. Można usiąść, nawet położyć się na pięćsetletnim murku, otrzepać buty, zjeść kanapkę. I to wszystko bez biletu, bez łańcuchów i napisów „nie dotykać”! To dla mnie rzecz niezwykła. Zawsze mam w pamięci wycieczkę do Palatium na Ostrowie Lednickim. Parę kamieni z nowiuśkim cementem. A podesty! A barierki! A ostrzeżenia! Bałam się nawet tej barierki dotknąć! A tu siedzę sobie umęczona, w barze, w siedemsetletniej casa i okruchy spadają mi na podłogę, po której chodził św. Franciszek. Może i nie chodził, ale mógł.
Między miejscowościami nie ma domów ani gospodarstw. Bezludzie. Cisza. Zapach ziemi. Tylko droga, pola i niebo. Myślę, że pielgrzymi sprzed ośmiu wieków widzieli dokładnie to, co ja widzę. I jeszcze pasterz z psem prowadzi stado owiec! Czuję się jakby mnie przeniosło w czasie.
|
widok na Hornillos del Camino ze wzgórza Matamuros |
Ze wzgórza Matamuros widać już Hormillos. To wieś wzdłuż jednej ulicy. Nie wiem, czy w XX wieku zbudowano tu choć jeden dom. Może składzik jakiś. Zresztą dla kogo? 60 osób tu mieszka. Budynki są stare i opuszczone, tylko w kilku oknach firanki i kwiaty. Na kilku tabliczki z info, że był tu szpital, albo jakiś palazzo. Generalnie cisza i spokój. Jakby całego świata nie było.
|
Hornillos del Camino |
Na głównym placu mają postument z kogutkiem. To pamiątka po wojnach napoleońskich, w Hiszpanii nazywanych Wojną o Niepodległość. Gdy już wojska francuskie pokonano i Francuzi byli w odwrocie, jeden głodny i pokiereszowany oddział trafił do Hornillos. Wszyscy mieszkańcy byli na mszy, Francuzi w tym czasie przeszli przez zagrody i podusili cały drób. Martwe ptaki powkładali do bębnów i jakby nigdy nic przyszli na główny plac. Chłopi wyszli z kościoła, ale zorientowali się, że jest coś nie tak, nie było słychać ptaków. Wszystkie kury i kurczaki zniknęły. Cała wieś idzie do Francuzów po wyjaśnienia, a ci udają Greków. Baby w płacz. Pomóż św. Antoni, bo kury zginęły! I proszę bardzo: jeden martwy kogutek zapiał w bębnie. Sprawa się wydała. Drób odzyskany. Nie wiadomo, co żołnierzami, ale wiadomo, dlaczego kogutek stoi na placu. W Hiszpanii drób jest bardzo dzielny. To już druga historia o śpiewających martwych kurach.
|
Hornillos del Camino |
W alberdze „Meeting Point” wszystko jest piękne i nowe. Znów spotkałam Rosi. Wszyscy w jej rodzinie uważają, że jest wariatką, że odważyła się na taką podróż sama. Rosi podejrzewa, że jej rodzina mnie wynajęła, abym ją śledziła i pilnowała.
I w końcu pogadałam z małżeństwem, które wędruje z dzieckiem. Wielokrotnie już mijaliśmy się na szlaku, ale nic oprócz „Hola” nie było. Zwracają uwagę, bo idą z małym dzieckiem. Mały ma dwa lata i cztery miesiące, ma super wózek o szerokich oponach i rowerek, jest bardzo grzecznym bobasem. Idą z Belgii. Wyszli z domu prawie trzy miesiące temu i tak żyją. Gdy przychodzą do albergi, robią zakupy, potem on siada do komputera i pracuje, ona gotuje obiad. Idą, bo za dużo pracowali, nie widywali się z dzieckiem. Scalają rodzinę.
|
Hornillos del Camino - kosciół w remoncie. Może będzie ożywienie gospodarcze? |
Wieczorem gospodarze podali kolację, była sałata mixta, paella, wino i jeszcze deser. Przy stole siedziałam z paniami z RPA i Australii, trzema Filipińczykami z Kalifornii. Jeden z nich już trzeci raz jest na Camino. Dzisiaj mniej zabytków, ale więcej miłych ludzi. Właściwie, to moja pierwsza kolacja z ludźmi od dwóch tygodniu. Myślałam, że nie potrzebuję tego. Trochę potrzebuję.
Jeszcze 470 km. Nogi bolą. Kiedy przestaną?
DZIEŃ 12 DZIEŃ 14
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz