Dzisiaj przejdę Odrę i dojdę do Itero de la Vega. Jak dam radę. 31 kilometrów.
Śniadanie w alberdze. Jest kawa z ekspresu. Można zaczynać. Następny bar za 10 km.
Majowy poranek na Mesecie |
Pierwsza miejscowość, San Bol - kilka zrujnowanych budynków - jest owiana tajemnicą. W XV w wszyscy jej mieszkańcy zniknęli nagle, rozpłynęli się. Może to była zaraza. Może uciekli, może co innego. Do dziś nie wiadomo, co się z nimi stało.
Kwiaty Camino |
Do Castrojeriz jest łatwo i przyjemnie. Idę wzdłuż najwspanialszego skalniaka Kastylii. Maki, chabry, gorczyca, wilczomlecz, hyzop, bodziszki i rumianki. Zielony jeszcze jęczmień i pszenica. Nie ma ludzi, nie ma zabudowań, wszystko jak przed wiekami. Krajobraz szpecą wielkie farmy wiatrowe, ale chyba już trzeba się do nich przyzwyczaić. Tak szybko nie znikną.
Hontanas |
Hontanas leży w dolinie. Ciepła kanapka i kawa. Już jest gorąco. Rosi mówi, że dzisiaj idzie tylko do Castrojeriz, dalej nie da rady. Żegnamy się do następnego spotkania za kilka dni.
Klasztor antoninów |
Po pięciu kilometrach od Hontanas, przechodzę przez XIIwieczny klasztor antoninów. Zakonnicy pochodzili z Francji. Ściągnął ich tutaj Alfons VI. Był tu oczywiście szpital dla pielgrzymów, zakonnicy słynęli z umiejętności leczenie ognia św. Antoniego, czyli zatrucia sporyszem. Jedna legend mówi, że w klasztorze przechowywano skarb templariuszy. W tych ruinach można przenocować za donativo.
Castrojeriz |
Castojeriz widać tuż za klasztorem antoninów. Na wysokim wzgórzu stoją ruiny zamku. Ja zrobiłam przerwę za 1 euro w kościele Najświętszej Marii Panny przy wejściu do miasteczka. Na bocznych drzwiach są przybite podkowy na pamiątkę skoku rumaka św. Jakuba. Konik skoczył z zamku wprost do kolegiaty. Niezły.
Kolegiata Najświętszej Marii Panny w Castrojeriz |
Św. Jakub Starszy jest przedstawiany w dwóch wariantach. Jakub Pielgrzym i Jakub Pogromca Maurów. Pielgrzym jest w habicie, kapeluszu, z kosturem, muszlą i tykwą. W kościele NMP w Castrojeriz znajduje się rzeźba Santiago Matamoros, rycerza w zbroi, z mieczem, na białym koniu rozdeptującego Maurów.
Santiago Matamoros |
Dlaczego tak? Otóż, Maurowie zażądali od Ramiro I, króla Asturii stu dziewic. Pięćdziesiąt wysoko urodzonych (hidalgos) i pięćdziesiąt niskiego roku. Tylu dziewic w północnej Hiszpanii na pohańbienie nie było, zwłaszcza wśród hidalgos. Nie wiem, czy nie było, czy nie chciały. Tak doszło do wojny. W przeddzień bitwy pod Clavijo 23 maja 843 (data i sama bitwa są mitem) Ramirowi przyśnił się apostoł. Santiago powiedział, że będzie strzegł hiszpańskich chrześcijan i trzeba go tylko wezwać w potrzebie. Hiszpanie ruszyli do boju z okrzykiem "Bóg pomaga Santiago!" Wtedy Santiago ukazał się rycerstwu na białym rumaku, a Hiszpanie zabili pięć tysięcy muzułmanów, po pięćdziesięciu za każdą żądaną dziewicę. Od tego czasu Hiszpanie ruszali do boju z zawołaniem Dios ayuda a Santiago!
Castrojeriz |
Od kościoła szlak prowadzi przez miasteczko ulicą Villa de Camino. W centrum, przy kościele św. Dominika, odpoczywam w barze i rozważam, czy zostać i wejść na zamek, czy zrobić jeszcze 10 km do Itero dela Vega? Decyduję się na dalszą drogę. Jest wcześnie. Dam radę. Rezerwuję albergę w Itero.
Rio Odra |
Schodzę ze wzgórza, na którym leży miasteczko, tylko po to, aby rozpocząć wspinaczkę na Alto de Mostelares. Przechodzę przez Rio Odra (zupełnie niepodobna) mostem pamiętającym czasy rzymskie. W pełnym skwarze półtora kilometra w górę. Ciężko. Bardzo ciężko. Lepiej zrobić to podejście rano, niż w samo południe. Odwadniam się z minuty na minutę i modlę, aby na górze było coś do picia. Zazwyczaj w takich miejscach jest jakiś wodopój lub bar obwoźny. Żeby było cokolwiek zimnego! Oddam wszystko.
Alto Mosterales za Castrojeriz |
Gdy wdrapałam się na szczyt, zobaczyłam wiatę i gościa pakującego samochód. Zapytałam, czy ma coś do picia. Oczywiście miał. A czy ma zimną colę? Miał. Za ile? Donativo. Nie lubię donativo, bo to oznacza, daj tyle, ile to to jest dla ciebie warte. Wolałabym, żeby powiedział 3 euro. Wtedy ja bym pomyślała: ty ździerco i zapłaciłabym 3 euro. A tak, w przegródce z bilonem miałam dwa euro i całą garść żółtego drobiazgu. Oddalam mu wszystko, na pewno więcej niż trzy euro. Jaka ta cola była pyszna! Moim zdaniem była warta siedem euro. Dyszałam pod wiatą i piłam. Przyszły jeszcze trzy Włoszki. Dostały herbatę. Też były szczęśliwe.
A widok z Mostelares na Castrojeriz!!! Takie są chwile szczęścia na Camino. Namęczyć się, napocić, a potem patrzeć i być wdzięcznym, że możesz to widzieć i, że znów dało się radę.
Widok na Castrojeriz z Alto Mosterales |
Pan spakował do końca swój samochód i odjechał. I ja ruszyłam przez Alto de Mosterales. Ma płaski szczyt, szerokości pół kilometra, może więcej. Po drugiej stronie góry, znów widok nieziemski i widać Itero de la Vega. Jest kawał drogi. A ja dalej szczęśliwa.
To zejście daje w kość. Na dole, po lewej widzę albergę, gdzie pielgrzymi już leżą na trawce i patrzą jak suszą się ubrania. Mam nadzieję, że to moja alberga, ale nie. W dodatku było completo. Wcale mnie to nie dziwi, bo po tej górze wszyscy się słaniają na nogach. Jeszcze most Fitero na Rio Pisuerga, granica z Palencią i półtora kilometra do wsi. Ledwo się dowlokłam do albergi Hogar. Dzwonię do drzwi. Cisza. Otworzyłam drzwi. To normalny dom, kuchnia jadalnia, kanapy, telewizor. Nikogo. Wołam. Cisza. No to super! Gdzie ja trafiłam? Mimo wszystko, skorzystałam z łazienki i rozłożyłam się na kanapie. Czekam, na pewno dalej nie pójdę, za nic na świecie. Dzwonię przez telefon. Przecież jakoś zarezerwowałam tu łóżko. Pani odebrała. Zaraz przyjdzie. Za chwilę weszli Sheila i Jeff. Przyjechali na rowerach. Przyszła Pani i zaprosiła nas na górę pokazać nam pokoje. Nie wierzyłam własnym oczom. Miałam swój własny pokój z oknem, stolikiem z suszonymi kwiatami i krzesełkami. Mało się nie rozpłakałam. Sheila i Jeff dostali małżeńską sypialnię. Cudownie. Warto żyć.
Mój pokój w Itero de la Vega |
Jak już wykąpałam się i uprałam, Jeff zaproponował, żebyśmy razem zrobili kolację, a właściwie, to że on będzie gotował, i czy się do nich przyłączę. Oczywiście, przecież nie mam siły, aby teraz szukać baru, a sklep jest w tym samym budynku. Co mam kupić? Nic nie trzeba, oni już wszystko mają. Jak mają wszystko, to poszłam po deser. Kupiłam tempranillo z Rioja.
Nie zwiedzałam Itero de la Vega. Nogi mnie bolały. Do obejrzenia jest tylko jeden kościół i pręgież. Zobaczę je rano.
Nie zwiedzałam Itero de la Vega. Nogi mnie bolały. Do obejrzenia jest tylko jeden kościół i pręgież. Zobaczę je rano.
Meseta |
Wszyscy z albergi zebrali się w jadalni, byli też goście z zewnątrz. Jeff świetnie gotuje z niczego. Na szlaku je się proste dania z warzyw, makaronu, dopycha bagietą, na deser tabliczka czekolady na dziesięć osób, wydobywanie jakiś resztek cukierków, pokruszonych ciastek. Wszystko jest pyszne. Wino pije się, żeby nogi nie bolały. Jeden kieliszek na jedną nogę, a drugi żeby nie kuleć na tę drugą. Rozmawialiśmy o spotkanych bohaterach Camino, o tych, co piąty raz idą, co mają osiemdziesiąt lat, o tych, co mają dziewięćdziesiąt lat, o tych, co idą z Belgii, z Niemiec, z Paryża. Absolutnym bohaterem jest Daniel, chłopak, który idzie o dwóch kulach. Nie można go nie zauważyć, choć czasem wcale go nie widać, bo otoczony jest ludźmi – każdy chce z nim pogadać, zrobić foto na pamiątkę, ale myślę, że naprawdę, to chcą nabrać od niego siły i radości. (Po powrocie dostałam wiadomość przez Facebooka, że Daniel dotarł do Finistere 27 lipca). Kolacja była bardzo przyjemna i wesoła. Ale jakby miło nie było, to pielgrzym o dziewiątej zbiera się do spania. A ja dzisiaj w swoim własnym pokoju.
Meseta |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz