20 maja 2016

CAMINO - DZIEŃ 2

DZIEŃ 1                                                                                                                           DZIEŃ 3


O 6:30 pobudka. Do łazienki. Pada.
Założyłam mokre, brudne spodnie, mokrą bluzę, mokrą kurtkę, mokre buty i na głoda wyszłam na deszcz. 
W Auritz już nie padało i wyszło słońce. Śniadanie: kawa, rogal z szynka i serem, sok z pomarańczy. Czysta toaleta. Zdejmujemy kurtki. Wspaniale.

CAMINO, JOLA STĘPIEŃ

W Espinal też kawa, orzechy, siku. W mojej boskiej aplikacji przejrzałam albergi w Zubiri. Zadzwoniłam i zarezerwowałam łóżko. Ekstra.
Zdejmujemy bluzy. Idę na luziku. Zero stresów. W tym swoim prostym szczęściu, nie od razu usłyszałam krzyki, dopiero jak były blisko. Odwróciłam się, jakaś Koreanka biegła i krzyczała, że nie idę już po Camino, bo trzeba było skręcić w lewo. Tak się zgubiłam pierwszy raz. Ale że chciało jej się biec?
Do Pampeluny, jak tylko mnie widziała wskazywała ręką, gdzie jest droga. Byłam jej niezmiernie wdzięczna. Merci i merci...
Potem już była droga, przez lasy, łąki, góry. Brakowało mi kijów. Pod górkę zatrzymywałam się wiele razy. Poza tym bardzo przyjemnie i ciepło. Cudowne widoki. Owce, krowy, byki.
CAMINO, JOLA STĘPIEŃ
Ludzie idą w różnym tempie. Raz ty ich wyprzedzasz, oni wyprzedzają ciebie, gdy odpoczywasz. Potem wyprzedzasz ich, gdy oni odpoczywają. Spotykasz ich w barach. Do każdego mówisz „buen camino!”. Setki razy dziennie. Gdy wchodzisz do baru, mówisz głośno i do wszystkich „buen camino!”. A do tych, których już widziałeś kilka razy, osobno „buen camino!” i „how are you?”. Oczywiście niebezpiecznie zatrzymać się w miejscu, które nie jest barem, studzienką. Zaraz pada pytanie, czy dobrze się czujesz, a może potrzebujesz pomocy.
CAMINO, JOLA STĘPIEŃ

W alberdze Zaldico wykąpałam się, oddałam moje ubłocone ciuchy do prania i suszenia. Niestety za sześć euro. Dzisiaj nie było obciachu iść w brudnych spodniach. Wszyscy byli upaprani, ale jutro?
Naprzeciwko albergi był sklep pielgrzyma i promocja na kije. Jeden kij 9,50!!! Oczywiście kupiłam.
Ale za to ładowarka mi się zepsuła. Nie ładuje. Na szczęście jest powerbank. W Zubiri powiedziano mi, że najbliższy sklep z ładowarkami jest w Pampelunie, ale żebym uważała, bo jutro sobota i popołudniu tylko wielkie markety działają.
Zjadłam pyszny obiadek za 10 euro, kupiłam bagietę, serki topione i chorizo na śniadanie, a pani w alberdze zadzwoniła do Pampeluny i zarezerwowała mi łóżko w alberdze obok katedry.
Czyściłam już buty przed albergą i patrzyłam jak plecaki szukają wolnych łóżek, a wszędzie "completo". To nie jest miłe. Obym nie była w takiej sytuacji.

DZIEŃ 1                                                                                                                    DZIEŃ 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz