05 czerwca 2016

Camino - Dzień 18

DZIEŃ 17                                                                                                 DZIEŃ 19

Droga z Sahagun do Reliegos to po prostu męka. Już od początku było podejrzanie mało ludzi. Tak jakby wszyscy postanowili się wyspać. Po siedemnastu kilometrach, w El Burgo Ranero, porządnie się najadłam, napiłam, bo następne trzynaście jest bez żadnej wsi. Siedziałam przed barem obok albergi. Kilka osób przyszło, ale nikt do baru, wszyscy do alberge.
Camino, Jola Stępień, El Burgo Ranero
El Burgo Ranero
Trochę było mi niewyraźnie, gdy opuszczałam tę wioskę sama samiusieńka.
Trzynaście kilometrów do Reliegos to było tylko moje Camino. Nikogo z przodu, nikogo z tyłu. Po prawej pola, po lewej pola. Szlak prowadzi wzdłuż szosy, ale to nie jest nadmiernie uczęszczana trasa. Może trzy samochody przejechały obok mnie. Gorąco. Dzisiaj „Buen Camino” mówiłam zielonym gekonom i krukom. Na początku było bardzo fajnie: nareszcie sama! Ale po dwóch godzinach zaczęło być dziwnie. Zrobiłam dwadzieścia minut postoju. Lepiej jak będę z kimś szła. Nikt nie pojawił się na horyzoncie. Tylko kruki na bezpiecznej odległości przypatrywały się, kiedy padnę. Już nie było „Hola!” jak nowy nadleciał. W końcu zdecydowałam, nie ma na co czekać. Idę sama. 
Camino, Jola Stępień,

Nie ma żadnego wolontariusza z napojami. Co się stało ze wszystkimi pielgrzymami? Może zgubiłam drogę? Włączałam dane i sprawdzałam swoją lokalizację. Cały czas byłam na szlaku. Jak to możliwe, żeby nikt nie szedł? W Sahagun albergi były pełne. Czy stało się coś strasznego na świecie, a ja nic nie wiem? Czy jestem ostatnim człowiekiem na ziemi? Ostatnie 5 kilometrów szłam już bez wody. Bałam się zatrzymać, bo nie wstałabym. Za każdym zakrętem spodziewałam się zobaczyć wioskę. Za każdym zakrętem było rozczarowanie. Na koniec, był już tylko ból stóp, ramion, głowie mi się tłukło: gdzie ta wieś? gdzie są ludzie? 

Camino, Jola Stępień,

Dopełzłam do schroniska w Reliegos. Na szczęście, alberga jest chyba pierwszym prawdziwym budynkiem we wsi. Usta spieczone, spocona, brudna. Kupiłam sok i padłam na krzesełko. Nie miałam zupełnie siły. Przez barem siedzieli rowerzyści.

- Buen Camino!
- Skąd idziesz?
- Z Sahagun.
- My też z Sahagun, ale na rowerach. Przyjemnie, nie?
- Przyjemnie, tylko pić się chce – i tu wypiłam całą szklankę na jeden raz.
- Nikt jeszcze nie przyszedł z Sahagun… - tak jakby tu siedzieli i liczyli ofiary.
- I chyba nikt więcej nie przyjdzie - powiedziałam i wstałam.
- Idę, nie mogę doczekać się na pranie. Zobaczymy się później.
- Buen Camino!

Camino, Jola Stępień,

Tego soku, to było tyle, co kot napłakał. Najgorzej, to usiąść. Potem wstać i jeszcze raz wziąć plecak, zrobić kolejne kroki, żeby wejść do pokoju, to ból najokropniejszy. Ale alberga luksusowa. Normalne łóżka. Cudnie. W łazience podłączyłam się do kranu i jeszcze piłam, i piłam, i piłam.
I znów dzień, jak co dzień, kąpiel, pranie. Sznury na dworze. Jeszcze raz muszę zejść po schodach i wejść.
W pokoju byli tylko Troy i Amanda. Troy spał, Amanda grzebała w tablecie. Szli z El Burgo. W Reliegos nie ma nic do oglądania. Na szczęście, bo nawet jakby tu była wystawa Picassa, to bym nie poszła.
Od razu usnęłam. Obudziło mnie sapanie i szuranie nowych gości. 3 kobietki przeszły z Sahagun Japonka, Włoszka i Hiszpanka. Weszły i padły na łóżka. Były dla siebie niezwykle uprzejme, żadna nie była skora iść pierwsza do łazienki. W końcu wypchnęły Japonkę, bo była najmłodsza. 
Camino, Jola Stępień,
 
Rozmawiałyśmy przy kolacji. Do Pilgrim Menu butelka wina na stolik. Ja byłam sama, więc zaproponowałam dziewczynom swoje wino, i już jadłyśmy razem. Chiaki, Japonka, ale teraz mieszka w Singapurze, Olga z Wenecji i Umbelina z Gran Canaria. Poznały się na szlaku i już tak idą we trzy. Nie mają biletów powrotnych z Santiago. Nie mają limitu czasu. Idą. Opowiedziałyśmy sobie o pustym szlaku, o krukach, o braku wody i o strachu. Wrażenia miałyśmy te same. Już była wspólnota i radość, że przeszłyśmy, że się udało. I wtedy przyszła Milena z Brazylii. Na stół trafiło kolejne wino. I kolejna opowieść, o pustym szlaku, o krukach, o braku wody. Pewnie siedziałybyśmy i siedziały, ale właściciel chyba już chciał iść spać, więc przyniósł nam bombonierkę i powiedział, że wszyscy w alberdze już śpią, a rano musimy wstać i iść dalej.
Nie ma smutnych dni na Camino. 

Ciekawe, czy się jeszcze zobaczymy?

Dzień  17
Dzień 19

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz